Czy adwokat z wytatuowanym przedramieniem gorzej zadbałby o nasze interesy, a lekarz z kotwicą na łydce nie zdołałby nas wyleczyć? Wątpliwe, jednak nadal mamy skłonność do stereotypowego postrzegania osób, które ozdabiają ciało piercingiem czy tatuażami, mimo że już od dawna nie kojarzą się one z przynależnością do gangu. Czasy się zmieniają, coraz bardziej cenimy indywidualizm i kreatywne wyrażanie siebie – rynek pracy pozostaje jednak w tej kwestii stosunkowo konserwatywny. Zbyt pochopne szufladkowanie pracowników ze względu na ich wizerunek bywa nie tylko nieuzasadnioną dyskryminacją, ale może także skutkować przegapieniem prawdziwych talentów.
Gorąca dyskusja trwa od wielu lat, jednak gdy tylko przybiera bardziej optymistyczny ton – w końcu tatuaże są coraz popularniejszą formą podkreślania swojego indywidualizmu, coraz rzadziej budzącą automatyczne skojarzenia z przesadnie rozrywkowym stylem życia – okazuje się, że rzeczywistość wytatuowanych pracowników wcale nie wygląda różowo. Badania przeprowadzone w ostatnich latach wskazują, że tatuaże wciąż stanowią jedną z głównych przeszkód w rozwoju zawodowym. I to nie tylko na stanowiskach objętych specyficznym dress codem, ale i w środowiskach kojarzonych z raczej swobodnym i nowoczesnym podejściem.
Jak właściwie wygląda dziś podejście do wytatuowanych pracowników?
- Wyniki badania Undercover Recruiter przeprowadzonego na 500 pracownikach w działach związanych z rekrutacją wykazały, że: 75% z nich uważa, że wygląd kandydata odgrywa znaczącą rolę, 88% – że tatuaże ograniczają rozwój zawodowy, a 41% przyznało, że zdarzyło im się odrzucić kandydata, który spełniał wszystkie wymogi, jednak miał tatuaż w widocznym miejscu.Jako najpopularniejsze powody, dla których odmawiano posady takim osobom wymieniano nietolerancję w środowisku pracy, wrażenie braku profesjonalizmu i specyficzny dress code danej organizacji
- klienci preferują kontakt z pracownikami bez tatuaży
- wytatuowani pracownicy częściej doświadczają niechcianego dotykania w pracy
Sytuacja jednak z pewnością powoli się zmienia, szczególnie w podejściu młodego pokolenia:
- 86% młodych pracowników uważa, że kolczyki i tatuaże nie zmniejszają ich szansy na zdobycie pracy
- 60% pracowników działu rekrutacji uważa, że dyskryminacja kandydatów ze względu na ich wygląd i widoczność tatuaży zmniejszyła się w ciągu ostatnich pięciu lat
- rekruterzy w wyglądzie kandydatów bardziej zwracają uwagę na odpowiedni strój i biznesowy styl, niż na obecność tatuaży
Oczywiście w każdej z tych sytuacji kluczowy jest kontekst. Zarówno przy zatrudnieniu, jak i zwolnieniu pracowników, znaczącą rolę odgrywa rodzaj tatuażu i jego umiejscowienie. Często z góry zabrania się ozdabiania ciała w widocznych miejscach – na rękach, szyi czy twarzy, nie mówiąc już o obraźliwej treści. Nie bez znaczenia jest też rodzaj pracy – wytatuowanej osobie ciężej jest zdobyć posadę wymagającą kontaktu z klientem.
Czy jednak odrzucenie kandydata przez wzgląd na jego wygląd nie jest zawsze przejawem dyskryminacji? Każda organizacja ma prawo wypracować własny dress code, nawet jeśli jego zasady wydają się wyjątkowo sztywne – jednak rekruterzy coraz częściej dbają o to, by nie wpaść w łatwą wizerunkową pułapkę i nie przegapić w ten sposób wykwalifikowanych pracowników i największych talentów. Popularność zyskują działania ograniczające tego typu sytuacje – na przykład poprzez wykorzystywanie rekrutacji tekstowej i telefonicznej, wirtualne oceny i „prześwietlanie” kandydatów przy użyciu botów.
Raport Global Recruiting Trends udowadnia, że problem jest poważny, ale i świadomość coraz większa. 49% zatrudniających menagerów w Wielkiej Brytanii uważa, że zmiany w procesie rekrutacji są bardzo potrzebne lub wręcz niezbędne, a 42% przyznało, że stronniczość rekruterów jest jedną z głównych przeszkód utrudniających wyszukiwanie talentów. Młode pokolenie ma nadzieję, że wielkimi krokami nadchodzą czasy, gdy tatuaż, kolczyki czy różowe włosy nie będą wpływać na ocenę naszej pracy, tak jak w najmniejszym stopniu nie wpływają na jej jakość.